Jak zbudowano drogę do Vršiča

Jak zbudowano drogę do Vršiča

Ten post jest również dostępny w: Słoweński Angielski Angielski Austriacki Bośniacki Holenderski Chorwacki Czeski Duński Holenderski Fiński Francuski Niemiecki Węgierski Włoski Serbski Słowacki Hiszpański Szwedzki Szwajcarski

Pamiętnik Franco Urana, który mieszkał na Vršiču w latach 1909-1916, przenosi nas w czasie do czasów, kiedy i jak budowano drogę na Vršič.

(Planinski vestnik, XIII / 1957, s.151-163)

O drodze przez Vršič pisano już kilkakrotnie, zarówno w starej Jugosławii, jak i teraz po wyzwoleniu, ale te spisy były krótkie i niekompletne, ponieważ autorzy tych wierszy nie znali dobrze sytuacji.

Uważam jednak, że społeczeństwo musi znać historię tej bardzo ważnej drogi do dobra nawet dzisiaj. Ponieważ mieszkałem nad źródłem rzeki Soča przez siedem pełnych lat t.
j.
1909 do 1916 i byłem zatrudniony przy budowie tej drogi od początku do końca, tj.
j.
aż do nadejścia tej strasznej lawiny na Vršič, która pogrzebała 110 Rosjan, uważam za niemal mój obowiązek opisanie tej sprawy, ponieważ byłem obecny przy tej katastrofie.

W styczniu 1909 r. poszedłem do pracy u Ivana Zakotnika, ówczesnego mistrza stolarskiego i burmistrza Gornji Šiški.
Wkrótce po tym, jak dołączyłem do Zakotnika, do Zakotnika przyszedł bednarz z Kamnika, Franc Cvek, i zaproponował kupno lasu Velika Planina w Trydencie.

The personal diary of live on Vršič pass when the Russian road was built.

Zakotnik postanowił go kupić i pod koniec marca tego roku Zakotnik, Cvek i ja pojechaliśmy do Kranjskiej Gory, gdzie zatrzymaliśmy się u karczmarza Pristaveca.
Był on właścicielem lasu, ale kupił go od gminy Kranjska Gora.
W tym czasie w Kranjskiej Gorze leżał prawie metr śniegu.
Zdecydowaliśmy się pójść do lasu następnego dnia, do czego musieliśmy się dokładnie przygotować, ponieważ ostrzegano nas, że na “górze” jest dużo śniegu.
Wyposażyliśmy się więc w rakiety śnieżne i następnego dnia wcześnie opuściliśmy Kranjską Gorę.
Prowadził nas ojciec Mrak, mieszkaniec miasta, który dobrze znał sytuację.

Do Kline jeszcze dało się dojechać, bo droga była tam przejezdna.
Od Kline musieliśmy używać rakiet śnieżnych, bo śnieg zalegał wszędzie.
Na szlaku nic nie było widać.
Każdy, kto znał starą ścieżkę, która była niezwykle stroma, przyzna mi rację, że to chodzenie z rakietami śnieżnymi po całym śniegu było niezwykle męczące.
Chodziliśmy po śniegu na zmianę, tak że nie zawsze był to ten sam pierwszy.
Tragarz był grubasem i to on był najbardziej zniesmaczony.

W końcu dotarliśmy do Močilo, skąd mogliśmy również zobaczyć ówczesną “Vosshiittę”, która była zamknięta.
Musieliśmy więc iść dalej i w końcu, z wielkim trudem, dotarliśmy na szczyt Jezerec, jak wówczas nazywali go Kranjskogorci, lub Kranjski vrh, jak nazywali go Trentars.

Las, który poszliśmy zobaczyć, zaczynał się tuż pod szczytem po lewej stronie obecnej drogi i rozciągał się w dół przy Lema, gdzie dziś znajduje się szkółka, w kierunku Zadnje Prisojnik, do Razorske Korite i w kierunku szczytu Prisojnika, o ile były tam świerki i modrzewie.
Nie mogliśmy zobaczyć zbyt wiele lasu, ponieważ ścieżka do lasu była niemożliwa, a my byliśmy już dość zmęczeni, więc zobaczyliśmy tylko część lasu w Leme; potem poszliśmy dalej w dół do doliny.
Nawiasem mówiąc, widzieliśmy również źródło rzeki Soča, ale było ono pokryte lawiną i musieliśmy iść do źródła ze świecą pod śniegiem.
Następnie kontynuowaliśmy do Logo w Trydencie, gdzie zatrzymaliśmy się w Čot (Zorž) obok Baumbachuta.

Dla mnie była to bardzo męcząca trasa, ponieważ nie byłem wtedy przyzwyczajony do gór.
Spaliśmy w Čot, a następnego dnia kontynuowaliśmy naszą podróż pieszo do Bovec, ponieważ nie było środków transportu.
Z Bovec pojechaliśmy wagonem pocztowym do Sv.
Lucija, gdzie ponownie spędziliśmy noc.
Następnego dnia pojechaliśmy pociągiem do Jesenic.
Podczas podróży barantia postępowała tak, że dotarliśmy do Boh.
Wysiedliśmy z pociągu w miejscowości Bela i udaliśmy się do pierwszej tamtejszej gospody, gdzie skończyło się targowanie.
Po południu tego samego dnia pojechaliśmy do Lublany.

Tak więc las został kupiony, a ja zostałem wyznaczony do nadzorowania prac w lesie.
Znaleźliśmy drwali i stolarzy.
Jak tylko dowiedzieliśmy się, że śnieg zniknął, poszliśmy do lasu, a było to w maju tego roku.

Pojechałem z nimi.
Ponieważ Vosshiitta była już wtedy otwarta, zatrzymałem się tam tymczasowo.
W międzyczasie drwale ścięli kilka świerków i zrobili awaryjny dach z kory świerkowej. Powinienem również wspomnieć o ścieżce z Kranjskiej Gory przez Vršič, ponieważ zimą nie mogliśmy jej zobaczyć z powodu śniegu.

Do Klino prowadziła słabo utrzymana leśna ścieżka, na której znajdowała się awaryjna kładka nad rzeką Pišenco.
Od Klino była to właściwie tylko ścieżka, która miejscami wznosiła się bardzo stromo.
W miejscowości Žlebič (poniżej obecnego domu Mihova) znajdowała się studnia, w której ludzie odpoczywali.
Od Žlebiča ścieżka została w kilku miejscach rozerwana przez potoki, a tuż poniżej Močila została pokryta piaskiem i kamieniami z osuwiska.
Od Močila w kierunku szczytu ścieżka również była pokryta osuwiskami.
Pieszym łatwo było dotrzeć na szczyt, ale wózkiem było to niemożliwe.
Dlatego w tamtych czasach jedzenie i picie trzeba było nosić na plecach do Vosshiitta.

Druga strona, w kierunku Trydentu, była jeszcze gorsza.
Po stronie Kranj ten czy inny właściciel lasu wciąż “zwoził” drewno w kierunku Klino, dzięki czemu droga do Klino była nieco gładsza.
Jednak po stronie Trenta ścieżka była pozostawiona sama sobie i dlatego mocno zaniedbana, nadająca się tylko dla pieszych.
Była to prawdziwa kozia ścieżka, która wiła się wzdłuż obecnej drogi do Huda Pravna, mijając pomnik Komaca i dalej do Lemi, gdzie znajduje się obecna szkółka.
Od tego miejsca ścieżka jest dokładnie taka sama jak 45 lat temu.
Było to wówczas przejście z Kranjskiej Gory do Trydentu, przeznaczone wyłącznie dla pieszych, a na pewno nie dla pojazdów.

Mieszkańcy Trydentu mówili, że kilka lat temu, zanim przybyłem do Trydentu, armia austriacka miała tam ćwiczenia i że w tym czasie przywieźli kilka małych dział przez Vršič, które również przywieźli do Trydentu, ale z wielkim trudem, i że kilka z nich ześlizgnęło się pod drogę.
W tamtym czasie nikt nie mógł sobie wyobrazić, że droga samochodowa przez Vršič jest w ogóle możliwa.

Pierwszą rzeczą, którą należało zrobić, było upewnienie się, że zbudowano odpowiednią drogę, aby można było przywieźć do lasu zapasy i narzędzia potrzebne w lesie, a jednocześnie można było wywieźć pozyskane i przetworzone drewno.
Moim zadaniem było zadbanie o to wszystko.
Zatrudniłem pracowników w Kranjskiej Gorze i Trydencie.
Zaczęliśmy pracę w Kranjskiej Gorze i głównie czyściliśmy, naprawialiśmy i poszerzaliśmy drogę z Kranjskiej Gory do Klino, aby latem była użyteczna dla pojazdów.
W tym czasie istniała tylko kładka dla pieszych nad rzeką Pišenec w Klinie, więc musieliśmy zbudować nowy most.
Od Klino w kierunku szczytu musiałem trzymać się starej leśnej ścieżki, ponieważ ówcześni właściciele ziemscy nie pozwoliliby na żadną nową trasę przez ich lasy.
A nowa droga byłaby zbyt kosztowna.
Droga ta była miejscami bardzo stroma i często zrywana przez potoki i lawiny.
Mosty nad potokami były zerwane.

Wszystkie te przeszkody zostały usunięte siłą, trasa została poszerzona tam, gdzie było to możliwe, zbudowano nowe mosty nad potokami, a trasa została ogólnie przystosowana dla kierowców, aż do szczytu przełęczy.
Oczywiście w tamtym czasie nikt nie liczył się z nadejściem jesieni i zimy, a wraz z nimi potoków i lawin.
Niemniej jednak w ciągu dobrych dwóch miesięcy droga była przejezdna.
Przez cały ten czas mieszkałem w chacie Vossa, ponieważ nasza osada nie była jeszcze gotowa.

W międzyczasie znaleźliśmy miejsce, w którym będzie znajdować się siedziba naszej firmy i gdzie zostaną zbudowane niezbędne budynki dla personelu i pracowników, stajnie itp.
Ze względu na niebezpieczeństwo lawin konieczne było zwrócenie się o radę do miejscowych, a Trentarowie doradzili nam, że należy to zrobić w małym kotle pod Hudo Ravna, gdzie znajduje się również studnia z dobrą, zdrową wodą, która dziś już nie istnieje.
Tutaj najpierw zbudowaliśmy dom z całych bali (Blockhaus), pokryty korą świerkową; było to również awaryjne zakwaterowanie dla Zakotnika i mnie, a także biuro.
Druga część domu była przeznaczona dla robotników, rębaków i cieśli.
W tym samym czasie na pobliskim wzgórzu zaczęliśmy budować piękną górską chatę z czterema pokojami, kuchnią, piwnicą i strychem, która miała również żelazne piece i kuchenkę.
Pod koniec czerwca przeniosłem się z Vossovej do naszej chaty.

Pierwszy rok, t.
j.
1909 r. ścięliśmy tylko lewe zbocze obecnej drogi do Prisojnika, podczas gdy pracowaliśmy nad drogą na szczyt, która była w bardzo złym stanie technicznym.
Czekaliśmy do zimy, kiedy drewno można było przeciągnąć przez śnieg.
Ponieważ jednak na tym zboczu nie było zbyt wiele drewna, a główna część lasu znajdowała się po południowej stronie Prisojnika, konieczne było zadbanie o drogę do tej części lasu.
Jedyną ścieżką do ostatniego Prisojnika była ta do okna Prisojnika i do Prisojnika, która odgałęziała się w prawo do ostatniego Prisojnika nieco poniżej okna oraz ścieżka nad Robcem.
Obie te drogi nie nadawały się do wywozu drewna z Ostatniego Prisojnika.
Dlatego poprowadziłem drogę z naszej osady przez Šupcę i dalej do Ostatniego Prisojnika równiny “Na Ležah”.
Na Ležah była równiną, na której zbudowaliśmy drugą osadę.
Droga z naszej osady pod Hudo Ravną do Šupcy i dalej do Na Leže była niezwykle trudna i niebezpieczna, ponieważ przed Šupcą znajdują się strome zbocza i świat bez solidnego fundamentu.
Podobnie jest za Šupcą.
Poniżej Šupca budowa drogi byłaby niemożliwa, ponieważ musiałaby zostać wycięta w skale macierzystej, a to byłoby zbyt kosztowne.
Nie zbudowaliśmy drogi dalej niż do Lez, ponieważ wojsko nas wyprzedziło.

Kontynuowaliśmy wycinkę lasu do 1914 roku, kiedy to rozpoczęło się wojsko.
Latem ścinaliśmy i rąbaliśmy drewno, a zimą transportowaliśmy je do stacji w Kranjskiej Gorze.
Rębaki pochodziły zazwyczaj z miejscowości Bača niedaleko Podbrdo, cieśle z doliny Loški, a niektórzy z Trentaru.
W naszym zakładzie nie było żadnych wypadków, dopóki nie przyszło wojsko.

Mountain road covered with snow. The Russian road was built during the war, and it takes more than 10.000 lives when was built.

Przyzwyczailiśmy się również do warunków zimowych, więc zawsze w porę zabezpieczaliśmy się przed lawinami.

Lawina pod Močilem była bardzo niebezpieczna, następnie lawina ze Slemeny, która obrała zwykły kierunek pod Vosshiitte, oraz lawina pod Mojstrovką.
Od Močila do szczytu zwykle sadziliśmy zimą długie kije w śniegu, aby kierowcy mogli się zorientować, gdy późnym wieczorem schodzili z Kranjskiej Gory.
Gdy tylko wyglądało na to, że zaraz zejdą lawiny, przerywaliśmy każdą podróż przez szczyt.
Ale kiedy lawiny ustępowały, robiliśmy ścieżkę dla sań i jechaliśmy dalej.
I nigdy nie mieliśmy wypadku.

Cały wolny czas spędzałem wspinając się na wszystkie okoliczne szczyty: Mojstrovka, Prisojnik, Razor, Jalovec itp.
Kilka razy odwiedziłem też Zlatorog na Logu, gdzie byłem z karczmarzem i ówczesnym burmistrzem Cundro, Mr.
d.
Tondrom, byli bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Dziś mieszka w Mariborze, gdzie musiał się przeprowadzić, ponieważ jego posiadłość w Logo została sprzedana.

Zawsze chodziłem sam, ale czasami zabierałem ze sobą pracownika, który pasjonował się górami. W przeciwnym razie miałem wiele wizyt w mojej chacie.
W tamtych czasach bardzo rzadko zdarzało się, aby Słoweniec przechodził przez Vršič do Trydentu.
Ale często byli Czesi, wśród nich dwóch, z których jeden podobno nazywał się Dvorsky, którzy co roku przebywali w Alpach Julijskich.
Większość z nich stanowili Niemcy, głównie Karyntyjczycy, ale byli też Reichswalderzy, w większości Bawarczycy.
Wielu z nich zatrzymywało się w naszej osadzie, odpoczywało i prosiło o informacje.
Dr Kugy i Bois de Chesne również zatrzymywali się tutaj kilka razy.

Byli też leśnicy z Bovca i Tolmina, którzy przyjeżdżali służbowo i dawali nam drewno. Z nimi zawsze przyjeżdżał Andrej Komac (Mota), syn przewodnika Andreja Komaca, który ma pomnik na Huda Ravna, gdzie zamarzł na śmierć rok przed naszym przybyciem. Zaprzyjaźniłem się z Andrejem Komacem i odwiedziłem go kilka razy w jego domu w Log. Podczas pierwszej wojny światowej zniknął w nieznanym miejscu, ale “Špik”-Tožbar od Sv. Marija, którego odwiedziłem w jego domu kilka lat temu, również przyjeżdżał kilka razy. Nie znał mnie już, ponieważ na starość stracił pamięć. Ze słoweńskich turystów pamiętam tylko dr Bogdana Žužka, który kiedyś zatrzymał się z matką w naszym domku.

W 1910 r. prof. Ludwig, ówczesny prezes D.U.O.A.V., przyjechał do Zakotnik i zgodził się na rozbudowę ówczesnej Vosshiitty.
Zlecono mi sporządzenie planu i budżetu, i rzeczywiście otwarcie powiększonego schroniska Voss miało miejsce w 1911 roku.
Wschodnie skrzydło obecnego schroniska Erjavec, w którym znajdują się sypialnie, zostało zbudowane zgodnie z moimi ówczesnymi planami i bez zmian.

Wśród pracowników, z których wielu było Trentarianami, było też wielu kłusowników.
Nie miałem możliwości dowiedzieć się, kto polował, odkąd zacząłem.
Wiedzieliśmy, że miał strzelbę ukrytą gdzieś w pobliżu osady.
Skoro świt, gdzieś w Prisojniku padł skłusowany kozioł.
W końcu dowiedzieliśmy się, że to Škafar i Vertelj Anton polowali.
Kiedy siedzieliśmy przy ognisku na podzamczu, opowiadali nam różne przygody o tych kłusownikach: jak Škafar wyniósł kozicę przez okno Pi-isojnika, aby uciec myśliwym, jak kłusownicy związali strażnika zwierzyny Košira z Kranjskiej Gory nad mrowiskiem z głową nad mrowiskiem i jak został przypadkowo uratowany przez pasterza, aby mrówki go nie pożarły.
Škafar podobno łowił pstrągi w rzece Soca.
Myśliwy obserwował go przez lornetkę ze szczytu wzgórza.
Škafar wrócił do domu ze swoją zdobyczą, a myśliwy zrobił ślad na piasku i poszedł do domu Škafara, aby udowodnić kradzież pstrąga.
Myśliwy poniósł jednak porażkę, ponieważ ślad w piasku nie pasował do butów, ponieważ Škafar miał parę ogromnych butów, które nie były odpowiednie dla jego stóp.

Nasza osada składała się z domu administracyjnego na wzgórzu, budynku dla robotników, kuchni, kuźni, składu węgla drzewnego i dwóch stajni. Mieliśmy od 6 do 8 koni, czasem więcej. Šmon, rymarz z Črnuče, naprawiał sprzęt dla koni. Pewnego razu poprosił mnie, abym poszedł z nim do Mojstrovki i zebrał kilka górskich sosen do domu. Poprowadziłam go ze szczytu przez piarg za Sito, abyśmy mogli następnie przejść grzbietem do Mojstrovki i zebrać tam lilie górskie. Mój mąż był bardzo podekscytowany tak wysoką wysokością. Ale kiedy wyszliśmy zza Sito na grzbiet, skąd roztacza się bardzo ładny widok na górny Trenta, Grintovec, Jalovec itp., zakręciło mu się w głowie, zakrył się peleryną, usiadł na ziemi, a ja nie mogłam go już podnieść z siedzenia. Wziąłem go za rękę i zaprowadziłem z powrotem na piarg, gdzie odetchnął z ulgą. Poszłam zebrać dla niego lilie górskie. Najwyraźniej mój mąż nadal mieszka w Črnuče.

Zima 1912 roku była wyjątkowo ciężka.
Spadło dużo śniegu i wstrzymaliśmy wszystkie prace na zimę, łącznie z wysłaniem koni do Kranjskiej Gory.
Przed Wielkanocą przyjechałem do naszej osady, aby uporządkować kilka spraw.
Byłem sam.
W międzyczasie zaczął padać śnieg i była strasznie zimna noc i dzień, bez przerwy.

Próbowałem przejść na rakietach śnieżnych przez szczyt do Kranjskiej Gory, ale z największym wysiłkiem ledwo dotarłem do Huda Ravna.
Wróciłem więc do schroniska i poddałem się losowi.
Miałem wystarczająco dużo jedzenia, by mi wystarczyło, ale było monotonne.
Mijały dni i mijało 14 dni, a wciąż nie było nikogo z Trydentu, kto by pojechał do Kranjskiej Gory.
W te dni Šilov Lojz przynosił mi mleko i jajka, ponieważ w Trydencie wiedzieli, że jestem sam w chacie.
Byłem bardzo szczęśliwy, że go widzę.
Nadal nie odważyłem się wejść na szczyt, ponieważ śnieg był miękki.
Zostałem więc sam przez całe trzy tygodnie.
Po trzech tygodniach pierwsi Trentarowie dotarli na szczyt i razem dotarliśmy do Kranjskiej Gory.
W domu byli przekonani, że zasypał mnie śnieg.
Nikt też nie mógł się do mnie dodzwonić z Kranjskiej Gory.
To był czas, kiedy zatonął Titanic, a nieco później dr Cerk zginął na Stolo.

Kiedy nadeszła wiosna, lawiny zaczęły rządzić.
Ze wszystkich stron, od Prisojnika, Mojstrovki i Travnika, przedostawały się do doliny.
W tym czasie grzmiało i huczało, zwłaszcza w nocy, tak że nie można było spać.
Ogromne masy śniegu czasami wsypywały się do doliny.
Szczególnie duża lawina schodziła co roku z Travnika i staczała się do wąwozu poniżej naszej osady.
Nigdy nie dotarła do naszej osady.

Najgroźniejszą lawiną dla naszej osady była ta z Prisojnika.
Dlatego nie odważyliśmy się wyciąć żadnego drewna powyżej naszej osady, ponieważ każdego roku ta lawina była powstrzymywana przez las.
Las był pod ochroną nadleśnictwa i wolno nam było wycinać tylko niektóre obszary, a i to nie gęsto.

Nasza chata została zbudowana z bardzo mocnym stropem nad piwnicą, abyśmy mogli się tam ukryć w razie niebezpieczeństwa.
Piwnica ta istnieje do dziś, ale chata została zniesiona przez lawinę w 1917 roku.

W tamtych czasach spacer z Močil przez szczyt i dalej w kierunku Trenta był prawdziwą przyjemnością.
Wiosną wszystkie te zbocza były jednym krzakiem róży.
Po stronie Goriška w kierunku Huda Ravna rosły wszelkiego rodzaju górskie kwiaty.

Zawsze czułem się bardzo komfortowo wśród Trydentczyków.
Lubiłem ich.
Byli dobrymi ludźmi o miękkim sercu, z którymi przyjemnie się rozmawiało i słuchało ich łagodnego języka.
Trentar był przyzwyczajony do cierpienia i zadowalał się niewielką ilością.
Przez rok i jeden dzień jadł tylko polentę i czasami “chompa”.
Nie znał chleba.

Kupował go tylko wtedy, gdy jechał do Kranjskiej Gory.
Pił Trentar “gajst”, t.
j.
Kupował zwykły spirytus, który rozcieńczał wodą przy pierwszej studni.
Każdy Trentar miał ze sobą taką butelkę, gdy wychodził z domu i częstował łykiem każdego, kogo spotkał.
W tym czasie Trentarowie jeździli na zakupy do Białegostoku.

The curves of Russian road in winter from the drone

Wozili też swój drobny inwentarz do seminarium duchownego w Białymstoku.
Zwykle chodzili tam do lekarza.
Przeszedł więc całą drogę, najpierw przez Vršič, a następnie przez przełęcz Podkorensko.

Jeśli Trentar jechał do Kranjskiej Gory, to mówił, że jedzie przez Kranjski vrh do Kranj = Kranjska Gora.
Ale nikt nie powiedział, że jedzie przez Vršič.
Mieszkańcy Kranjskiej Gory mówili, że jadą do “Jezerca”, ponieważ w tym czasie na przełęczy znajdowało się małe jezioro, które nigdy nie wyschło. Nasza droga wycofała się, a potem przerwała ją droga wojskowa. Chata Vossa była nazywana zarówno przez Trentarów, jak i przez Kranjskogorców Chatą na Močilu. Oficjalnie nazywała się wtedy Vršič Prelaz Mojstrovka. Podczas wojny komandosi wojskowi również nazywali Vršič “Mojstrovka-Pass”.

Kiedy jednak w lipcu 1914 r. wybuchła I wojna światowa, musieliśmy tymczasowo wstrzymać wszystkie prace, ponieważ pracownicy musieli wyjechać na wojnę.
Jesienią wznowiliśmy pracę, ale na bardzo ograniczoną skalę.
Pomimo trójstronnego porozumienia, Austria nie ufała w tym czasie Włochom i powoli zaczęła przygotowywać się do wojny przeciwko nim.
W międzyczasie trwały negocjacje, ale, jak wiadomo, zakończyły się fiaskiem.
Tak więc jesienią 1914 r. naczelne dowództwo rozpoczęło przygotowania również na tym odcinku.

Jedną z najważniejszych kwestii podczas wycieczek w góry w tamtych czasach była kwestia dobrych butów.
Kiedy po raz pierwszy wybraliśmy się na Vršič zimą w śniegu, miałem na sobie zwykłe buty do chodzenia, które oczywiście natychmiast przemokły i bardzo cierpiałem po drodze.
Później, kiedy zetknąłem się z myśliwymi i leśnikami w Trydencie, zobaczyłem, że mają doskonałe, mocne, wodoodporne i świetnie obute buty.
Takie buty nosił leśniczy Črnigoj z Bovec, Andrej Komac-Mota, Tožbar-Špik i inni.
Kiedy zapytałem, gdzie takie buty, które są niezbędne w Trydencie, zostały wykonane, podano mi adres szewca, który je wykonał i dostarczył.
Był to Franz Plieseis, szewc z miejscowości Goisern w Górnej Austrii.

Natychmiast do niego napisałem i otrzymałem odpowiedź, że jest gotów wykonać moje buty i że powinienem jak najszybciej przesłać mu wymiary.
W tamtych czasach takie buty kosztowały 10 koron, z pudełkiem doskonałego smaru.
Pozostawałem w kontakcie z tym szewcem aż do pierwszej wojny światowej i stale zamawiałem u niego buty dla siebie i dla moich znajomych.
Buty były zawsze doskonałe i wszyscy byli z nich zadowoleni.

W tamtym czasie nie można było kupić butów alpinistycznych w Lublanie ani gdzie indziej.
Dopiero gdy alpinizm stał się bardziej rozwinięty, a buty szewskie Goisern stały się bardziej znane w świecie alpinistycznym, podobne buty zaczęto produkować w Słowenii i nazywano je “gojzerji”. Pierwsze i prawdziwe buty alpinistyczne pochodzą z wioski Goisern. Szewc Franz Plieseis zmarł w podeszłym wieku około pięciu lub sześciu lat temu w Goisern. W rzeczywistości jest on wynalazcą tak zwanych “Goisers”.

Jesienią komandosi wojskowi wysłali do Kranjskiej Gory 25 Rosjan.
Byli to sami Sybiracy, wysocy, dostojni ludzie, których zakwaterowano w salonie Pečara.
Pilnowali ich austriaccy żołnierze.
Każdego ranka opuszczali Kranjską Gorę, niosąc po jednej sztabie żelaza, którą następnie oddawali w Mochil.
Te żelazne pręty były następnie używane jako bariery druciane na Vršiču.
Była to codzienna praca tych Rosjan.
Wieczorem zwykle śpiewali różne rosyjskie piosenki, a miejscowi lubili przychodzić, słuchać ich i przynosić im smakołyki.
Początkowo austriaccy strażnicy nie bronili tego, ale później wszelkie kontakty z Rosjanami były surowo zabronione, a także niebezpieczne, ponieważ od razu uważali każdego za zdrajcę Ojczyzny.

To był dopiero początek, ponieważ stan wojny między Austrią a Włochami jeszcze się nie rozpoczął.
Tej zimy na Vršiču i na tym odcinku nie prowadzono żadnych poważniejszych przygotowań wojennych.
Gdy tylko wiosną 1915 r. zbliżał się maj i było pewne, że Włochy staną po przeciwnej stronie

Przygotowania do budowy drogi przez Vršič do Trydentu.
Oddziały kobiece przybyły z inżynierami i zaczęły mierzyć i wytyczać trasę drogi do Trydentu.
Przywieźli do Kranjskiej Gory wiele materiałów budowlanych, a wraz z nimi coraz więcej Rosjan.
Budowali różne baraki, magazyny, biura itp. w Kranjskiej Gorze.
W rzeczywistości ruch był ogromny.
Trasa do Trydentu została wkrótce ukończona i podzielona na 12 lub 13 odcinków.
Każdy odcinek został przejęty przez jednego inżyniera.
Inżynierowie byli w większości czeskimi Niemcami i kilkoma Węgrami.
Dowódcą w tym czasie był nadal major Rimi, również czeski Niemiec, ale niezły człowiek dla Rosjan.
Pierwszy odcinek z Kranjskiej Gory (od Baby) do Eriki został przydzielony Słoweńcowi, inż.
Beštr, który jednak ze względu na swoje słoweńskie pochodzenie nie był szczególnie lubiany przez swoich niemieckich kolegów, wśród których było także wielu Żydów.

Ale kiedy 24.
24 maja 1915 r., kiedy Włochy oficjalnie wypowiedziały wojnę Austrii, prace nad drogą przez Vršič szły już pełną parą.
W tym czasie ja również zostałem powołany na wojnę, ale ze względu na moje stanowisko przy budowie tej drogi zostałem tymczasowo zwolniony ze służby wojskowej.

Administracja wojskowa zajęła naszą osadę i nasza praca w lesie została całkowicie wstrzymana.
Ogromne koszty w lesie prawie zrujnowały Zakotnika finansowo i był na skraju załamania, ponieważ jadł tylko las i nie dawał z siebie wystarczająco dużo.
Ale kiedy zobaczył, że administracja wojenna postanowiła zbudować drogę przez Vršič, wpadł na dobry pomysł, aby spieniężyć drewno ze swojego lasu.
Pojechał do Beljak, gdzie znajdowało się Commando 6.
Korpusu, generała Rohra, któremu zasugerował, że byłby gotów wykonać tzw. lawinowy dach ochronny nad Vršičem z własnego drewna (Lawinenschutzdacher), aby zapewnić bezpieczne przejście armii austriackiej przez Vršič, nawet zimą, gdy spadnie śnieg.
Ministerstwo Wojny zatwierdziło propozycję Zakotnika i rozpoczęła się budowa tych dachów nad Vršičem.

Wojskowa trasa nowej drogi biegła wzdłuż naszej drogi tylko do Erika, gdzie przecinała Pišenco, a następnie łagodnie wznosiła się z kilkoma zakrętami do domu Mihova.
Tam przecinała naszą drogę, ponownie ją opuszczała, a następnie spotykała się ponownie tylko kilka razy, aż dotarła do Močila.
Ta trasa obrała zupełnie inny kierunek i wróciła do naszej drogi w Močil, podążała nią przez chwilę, a następnie skręciła i ponownie dołączyła do starej drogi na szczycie przełęczy.

Po stronie Goriška nasza droga, z wyjątkiem dwóch zakrętów, biegnie nieprzerwanie do Huda Ravna, t.
j.
Do pomnika Komaca, który chcieli wtedy zburzyć, ale poszedłem do inż. Schutt interweniował, aby zachować pomnik.
Dalej trasa wiedzie znów naszą drogą do naszej wioski i dalej do Šupki i dalej do Lez.
Od tego miejsca trasa jest zupełnie nowa, ponieważ w tym czasie nie było nawet torów.
Kręta i w bardzo złym terenie; w końcu dociera do doliny przy obecnym moście, a stamtąd do Loge in Trenta.
Nie było wtedy tunelu.
Włosi zrobili go później.

Nowa droga została zbudowana wyłącznie przez rosyjskich jeńców wojennych, których było około 12 000.
Byli oni zakwaterowani w różnych barakach od Kranjskiej Gory do Trydentu.
Baraki te były bardzo prymitywne i zimą bardzo zimne.
Wyżywienie jeńców było bardzo ubogie i niewystarczające.
W pracy byli podzieleni na 25-osobowe oddziały, pilnowane przez jednego austriackiego żołnierza i jednego rosyjskiego tłumacza, zwykle Żyda, który nic nie robił.
Wśród więźniów było również wielu Niemców znad Wołgi.
Więźniowie byli źle ubrani.
Ponieważ musieli pracować zarówno przy dobrej, jak i złej pogodzie, większość z nich miała podarte mundury.
Austriacka administracja wojenna nie dała im żadnych innych ubrań.
W rezultacie rozprzestrzeniły się wśród nich różne choroby, takie jak czerwonka, dyzenteria, cholera i ospa, a wielu z nich zmarło.

Rosjanie byli traktowani bardzo źle.
Szczególnie niektórzy inżynierowie i oficerowie zachowywali się brutalnie wobec jeńców.
Za najmniejsze przewinienie więzień był przywiązywany do drzewa i w mgnieniu oka mdlał.
Następnie polewano mu twarz zimną wodą, aby odzyskał przytomność i pozostawiano go tak wiszącego przez dwie do trzech godzin.
Najdzikszym z inżynierów był inż. Kavalir, Węgier, który budował odcinek pod Močil.
Kiedy był pijany, przychodził z ciężkim kijem między Rosjan na drodze i bił Rosjan tym kijem tak daleko, jak mógł, bez względu na to, gdzie upadł.
Wielu austriackich strażników również lubiło bić Rosjan.
Narzekanie było niemożliwe.

Kiedy strażnicy przyprowadzali pojmanych Włochów wzdłuż nowej drogi, Rosjanie zawsze atakowali ich kilofami i łopatami, mówiąc, że to wina Włochów, że armia wciąż trwa, ponieważ armia skończyłaby się dawno temu, gdyby Włochy nie pomogły Rosjanom.
Ledwo odpierali Włochów, więc nie zabijali ich na miejscu.

Tak więc, gdy tylko Zakotnik otrzymał zgodę od dowództwa wojskowego na budowę dachów przeciwpowodziowych, połączył siły z Weissbacherem, mistrzem stolarskim z Lublany, i obaj natychmiast rozpoczęli przygotowania.
W szczególności kazali nam przenieść się z powrotem do naszej osady, która do tej pory była zajmowana przez wojsko.
Oddano nam połowę pomieszczeń w naszej chacie, tj.
j.
dwa pokoje, a drugą połowę zatrzymali żołnierze.
W tym czasie w całej Słowenii, a nawet w Tyrolu i Solnym Grazu zmobilizowano drwali, cieśli i kierowców do pracy przy budowie drogi przez Vršič.
Dachy te miały być budowane od Močila nad szczytem, a następnie nieco dalej od domu Tičara.
Dachy przeciwpowodziowe miały być wzniesione na mocnych słupach o wymiarach 35 x 35 cm, do których przymocowane byłyby mocne krokwie, a następnie osadzone w ziemi nad drogą.
Krokwie byłyby następnie zwieńczone płytami o grubości 6 cm jako dach, po którym lawina by się ślizgała.
Wszystko było połączone mocnymi żelaznymi łącznikami.

W teorii był to dobry pomysł, ale praktyka i osunięcie się ziemi udowodniły, że jest inaczej. Budowa słupów i krokwi rozpoczęła się natychmiast.
W Leža, jeńcy wojenni piłowali płyty ręcznie, z jednym więźniem na górze i dwoma więźniami trzymającymi i ciągnącymi piłę ręczną poniżej.
W ten sposób w Leży cięto do dwóch wagonów płyt dziennie.

Prace rozpoczęły się w Močil.
W międzyczasie dostałem inny bowmobile z piłą tarczową i zaczęliśmy piłować płyty piłą tarczową w naszej chacie.
W międzyczasie, droga była budowana z całym pośpiechem.
Nie była to solidna droga, ponieważ do różnych kratownic używano okrągłego drewna świerkowego, które nie mogło wytrzymać długo.
Stało się to widoczne później.

W tym samym czasie zbudowano kolejkę linową, która zabierała ludzi z Kranjskiej Gory do Vršiča, gdzie znajdowała się stacja.
Druga stacja znajdowała się w wąwozie poniżej naszej osady, a trzecia przy kładce aż do doliny przed źródłem rzeki Soča.
Kolejka linowa przenosiła ciężar do 60 kg i transportowała głównie żywność dla wojska, siano dla koni i różne narzędzia.
W Huda Ravna kolejka linowa znajdowała się tak nisko, że trzeba było przekopać ziemię.
W tym miejscu różne worki z żywnością zostały kilkakrotnie skradzione zarówno przez Rosjan, jak i żołnierzy austriackich.
Strażnicy również kradli lub zostali złapani przez złodziei.
Większość kradzieży miała miejsce, gdy tak zwane “Liebesgaben” zostały wysłane na front.
Kiedy budowano kolejkę linową, powiedziałem im, że nie jest to właściwa droga, ponieważ zostanie zabrana przez lawinę, a oni śmiali się ze mnie, mówiąc, że nie jest to tak niebezpieczne, jak myślałem.
Wielu oficerów i inżynierów śmiało się nawet z projektu dachu chroniącego przed lawinami.

Prace drogowe postępowały w szybkim tempie, tak że 1.
1 października 1905 r. późniejszy cesarz Kari jechał już po niej swoim samochodem.
Pojechał nad rzekę Soča w Trydencie, gdzie odbywało się przyjęcie wojskowe.
W tamtym czasie krążyły plotki, że podczas obiadu napił się koniaku i pijany wpadł do Soczy.
Musieliśmy trzymać pochodnię w Močil.

Główny zespół budowlany znajdował się w Kranjskiej Gorze.
Następnie istniały różne dowództwa pośrednie, a major Rimi zbudował swoją willę nad rosyjskim kościołem.
Drugie dowództwo znajdowało się w Vosshutta, a trzecie w domu Tičara.
W Huda Ravna wybudował sobie wspaniałą parterową willę inż. Schutt.
Odradzałem mu miejsce, w którym rozpoczął budowę, ponieważ było niebezpieczne dla lawin, ale mi nie uwierzył.
Tamtej zimy willa została zmieciona przez lawinę, ale Schutt na szczęście jeszcze żył.
Fundamenty tej willi są nadal dobrze widoczne na Huda Ravna.
Ostatni komandos był wtedy w naszej chacie.
Ściśle pilnowano, aby nikt nie wjeżdżał pod górę zaprzęgiem konnym, w tym celu powołano specjalnych strażników drogowych.

Gdy tylko droga stała się przejezdna, zaczęły się po niej toczyć materiały, działa.
Dr. Przez cały czas poruszały się po niej różne kolumny wojsk.
Przywozili rannych.
Kiedy 24.
24 maja, kiedy rozpoczęła się wojna z Włochami, w Kotlinie Soczańskiej nie było żadnych oddziałów, z wyjątkiem Predilo.
W okopach strzeleckich w pobliżu Bovec było tylko 4 uzbrojonych żołnierzy, wśród nich wartownik Pogačar.
Mieli swoje karabiny umieszczone w okopach w pewnych odległościach.
Włosi ostrożnie podchodzili bardzo blisko, ale nie odważyli się pójść dalej, ponieważ ci strzelcy przechodzili od karabinu do karabinu i ostrzeliwali całą drogę w ciągu jednego dnia.
Dopiero znacznie później przybyły pierwsze oddziały austriackie i zajęły tam pozycje.

Nadszedł listopad.
W międzyczasie wznoszono pierwsze kolumny dachów przeciwpowodziowych w Močil.
Wciąż nie było śniegu.
W grudniu nadal nie było śniegu.
Oficerowie, inżynierowie i ekipa, która mnie znała, wszyscy robili ze mnie głupka, Czesz, gdzie są te lawiny.
Nadeszło Boże Narodzenie 1915 roku.
W nocy na Stefanowej spadło trochę śniegu, tak że nieco powyżej Mochila ze Slen zeszła mała lawina, która zasypała dwóch Rosjan po pas.
Śmiejąc się, wyciągnęli się spod śniegu.
Wszyscy, którzy to widzieli, śmiali się z nich, a jeszcze bardziej ze mnie.

Ruch na Vršiču odbywał się więc nieprzerwanie, ponieważ nawet w styczniu 1916 r. nie było jeszcze śniegu.
Prace nad dachami chroniącymi przed lawinami również postępowały dobrze, a drugie uzwojenie w kierunku szczytu miało już miejsce.
Wiele materiału zostało pochłonięte przez te dachy.
Cały czas trzeba było przywozić drewno i wszystko wydawało się iść dobrze.

Wszyscy wierzyli też, że konstrukcja poradzi sobie z naporem śniegu, bo była naprawdę niezwykle mocna i solidnie wykonana. Tymczasem na szczycie przełęczy, gdzie dziś znajduje się włoska caula, rozpoczęły się prace nad pomnikiem arcyksięcia Eugeniusza, który był głównodowodzącym frontu przeciwko Włochom.
Droga przez Vršič miała zostać nazwana jego imieniem, “Erzherzog Eugen- Strasse”.
Pomnik ma być czymś ogromnym, wiecznym symbolem wielkości Austrii.
Do budowy samego szkieletu pomnika zatrudniono ponad 200 rosyjskich jeńców wojennych.
Powiedziałem również budowniczym tego pomnika, że zostanie on zabrany przez lawinę, ale powiedzieli mi, że zostanie wykonany tak mocno, że przeciwstawi się każdej sile natury.

Na początku lutego opalaliśmy się bez koszulek na Huda Ravna.
Wciąż nie było śniegu, a ja znów byłem celem.
Było mi prawie wstyd, ponieważ nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiej zimy.

Pod koniec lutego zaczął padać śnieg.
Na początku powoli, potem coraz mocniej, aż w końcu zaczęło sypać tak, że musieliśmy odśnieżać drogę.
Śnieg był suchy jak mąka.
Wtedy niektórzy zaczęli wierzyć, że moje obietnice nie poszły na marne.
Rosjanie też mówili, że choć w Rosji jest śnieg, to nie znają jego ilości.
Nie mogłem sobie wyobrazić, że katastrofa jest tak blisko.

Russian prisoners built the road to Vršič pass.

8.
8 marca 1916 r., po obiedzie, udałem się na szczyt, aby zobaczyć pracę.
O pierwszej wyszedłem z naszej chaty na szczyt.
To była prawdziwa burza.
Kiedy dotarłem do Huda Ravna, usłyszałem pojedynczy straszny krzyk z niezliczonych gardeł, który natychmiast ucichł.
Idę powoli dalej, ale wkrótce rosyjscy więźniowie biegną w moją stronę, ich twarze są przerażone: “Lawina, lawina”.
Niektórzy austriaccy strażnicy również przybiegli.
Wszyscy, którzy przybiegli z góry, byli tak przerażeni, że nie mogliśmy nic od nich wyciągnąć.
Nie mogliśmy też nikogo zawrócić.
Wszyscy deklarowali, że wolą zginąć niż wrócić.
Oficerowie i inżynierowie również stracili głowę i nie wiedzieli, co robić, ponieważ cała komunikacja z górą Kranj i tamtejszymi komandosami została odcięta w jednej chwili.

Wszystkie prace zostały wstrzymane.
Nie wiedzieliśmy nic o tym, co wydarzyło się po drugiej stronie Vršiča.
Nikt nie odważył się wejść na szczyt.
Tego dnia absolutnie niemożliwe było przygotowanie rosyjskich jeńców do jakiejkolwiek akcji ratunkowej, a nawet austriaccy oficerowie nie mieli woli ani odwagi, aby udać się na miejsce katastrofy.
Zaczęliśmy się domyślać, ile musiało być ofiar.
Nie było jeszcze możliwe, aby dowiedzieć się dokładnie, ponieważ na przełęczy pracowali również rosyjscy jeńcy wojenni z drugiej strony.
Jednak w tym samym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że brakuje około stu rosyjskich jeńców i kilku austriackich strażników.
Oficerowie z Titchar’s Home również przybiegli do nas i oświadczyli, że wszystko na szczycie zostało zniszczone, a Titchar’s Home został całkowicie opróżniony.

Dowództwo naszego sektora znajdowało się w tak zwanej Schuttbaraka na Huda Ravna, a obóz rosyjskich jeńców znajdował się nieco niżej w naszej osadzie.
Następnego ranka wszyscy oficerowie i inżynierowie przybyli z Schuttbaraki do naszej osady.
Wszyscy byli uzbrojeni w rewolwery, co nie było w zwyczaju.
Zażądali stawienia się wszystkich rosyjskich jeńców.
Kiedy więźniowie się zgłosili, z ich szeregów wyszła delegacja trzech Rosjan, którzy oświadczyli ówczesnemu dowódcy, że nie będą już pracować na Vršiču, ponieważ ta praca zagraża ich życiu i nie mogą być wykorzystywani do takich prac przez austriackie komanda wojskowe.
Inż.
Schutt ponownie zagroził im, że jeśli nadal będą stawiać opór, zostanie zmuszony do użycia broni.
Deputacja odpowiedziała, że wszyscy więźniowie są gotowi na śmierć i nie pójdą więcej do pracy na Vršiču.
Odrzucili również wezwanie do akcji ratunkowej, mówiąc, że byłaby ona bezużyteczna, ponieważ wszystko, co żyło na szczycie, zostało zniszczone.
Tylko część więźniów była gotowa udać się na szczyt na wypadek, gdyby udało się coś uratować.
Poza tym Austriacy, ze swoimi inżynierami i oficerami, bali się wejść na szczyt jeszcze bardziej niż Rosjanie.

Niemniej jednak, kilku z nas zebrało się i wrzuciliśmy go na Vršič.
Kiedy tam dotarliśmy, zastaliśmy straszną dewastację.
Tam, gdzie poprzedniego dnia znajdował się szkielet pomnika Eugeniusza, wysoki na prawie 20 metrów, nie było już nic do oglądania, tylko tu i ówdzie leżała w śniegu połamana belka lub deska.
Śniegu było dużo, był zbity.
Ponieważ wciąż padał śnieg, a cały szczyt spowijała mgła, wciąż nie było wiadomo, skąd i w jaki sposób zeszła lawina.

Lawina była sucha.
Założyłem, że głaz musiał uformować się na grzbietach Mojstrovki, spadając na obszar lawinowy i wyzwalając nowo opadły śnieg.
W związku z tym nadal istniało ryzyko nowych lawin, a tym bardziej, że nie było widoku na szczyty, aby ocenić, skąd nadchodzi niebezpieczeństwo.

Nie widzieliśmy żadnych ludzkich ciał.
Poszliśmy do domu Tičara.
Lawina zatrzymała się przy tej chacie.
Przed drzwiami było ponad trzy metry śniegu, który był pokryty śniegiem.
Zaczęliśmy kopać, aby dostać się do chaty.
Wkrótce odkopaliśmy dwóch Rosjan, którzy już nie żyli.
Wyglądało na to, że zostali zabici przez puch.
Chociaż w czasie, gdy budowano dom Tičara, dołożono wszelkich starań, aby znaleźć i zdefiniować miejsce, tak aby chata była bezpieczna przed lawinami, niewiele można było zapobiec jej zniesieniu przez tę lawinę, ponieważ była tak gwałtowna, że przechyliła chatę o około 15 °.
Nawet dziś można zauważyć, że ściany chaty nie są pionowe.
Jest to szczególnie widoczne w drzwiach wejściowych, które są ustawione pod kątem prostym.

Zabraliśmy ze sobą dwóch martwych Rosjan i pochowaliśmy ich na Huda Ravna.
Kiedy jednak przy tej okazji, na pogrzebie tych Rosjan, inni więźniowie zdali sobie sprawę, że akcja ratunkowa na Vršiču jest wszystkim, czego potrzeba, postanowili rozpocząć wykopaliska.
Nie wszyscy pojechali, ale następnego dnia spora ich liczba udała się na Vršič i zaczęli kopać, ponieważ przestał padać śnieg.
Śnieg był twardy i praca była bardzo trudna.
Wykopali około 15 więźniów i jednego strażnika.
Wszyscy byli strasznie oszpeceni.
Tramwaj oderwał niektórym głowy, ręce i nogi.
Wykluczone było, aby pod śniegiem znajdowały się jakieś żywe istoty.
Krótko po pracy, tego samego dnia, lawina zeszła ponownie w tym samym miejscu.
Uniemożliwiło to jakiekolwiek kopanie, a więźniowie nie mieli już odwagi.

Lawiny zasypały również dwie stacje kolejki linowej na szczycie i w wąwozie poniżej naszej osady.
Katastrofa była więc kompletna.
Cały ruch na Vršiču został wstrzymany.
Nie mieliśmy pojęcia, co dzieje się po drugiej stronie Vršiča.
Czekaliśmy więc około 14 dni na zamówienia.
Przestał padać śnieg i nadeszły piękne słoneczne dni.
Ponieważ jednak trzeba było coś zrobić, komendant zapytał mnie, czy odważę się pójść przez Vršič do Kranjskiej Gory do komendantury, gdzie zdam relację z katastrofy i tam otrzymam dalsze instrukcje co do losu personelu budowlanego i więźniów po naszej stronie.
Ponieważ nie mogli przygotować nikogo innego do podróży, pojechałem.

Pojechałem więc do Kranjskiej Gory i tego samego dnia przywiozłem rozkaz, że wszyscy rosyjscy jeńcy mają zostać przewiezieni do Sv.
Marija, gdzie zostaną umieszczeni w barakach.
Jeśli chodzi o ekipę techniczną, mieli udać się nad rzekę Soca w Trydencie i tam czekać na dalsze rozkazy.
Również inż.
Gregor i ja otrzymaliśmy rozkaz udania się do Soca, gdzie dotarliśmy tego samego dnia.
Zostałem zakwaterowany w gospodzie Flajs, gdzie nadal dobrze znałem karczmarza z wcześniejszych czasów.

Czekaliśmy w Soca przez kilka dni, po czym kazano nam wyjechać z inż.
Gregerem, aby tego samego wieczoru, gdy było już ciemno, pojechać ciężarówką do Srednji Log pod Mangrtom, gdzie pojedziemy kolejką elektryczną do Rabelj.
kolejką kopalnianą do Rabelj.
Bovec był wówczas częściowo we włoskich, a częściowo w austriackich rękach.
Droga przez Kal i Koritnicę obok Bovca, na skrzyżowaniu, była przejezdna, ale niemożliwa w ciągu dnia, ponieważ włoska artyleria zawsze ostrzeliwała drogę.
Nawet w nocy Włosi wielokrotnie ostrzeliwali drogę.
W tamtym czasie niemożliwe było przedostanie się przez Predil ciężarówką.
Dlatego kolej kopalniana dobrze służyła, ponieważ ruch przez Vršič był odcięty.

Naprawdę załadowali nas na ciężarówkę i pojechaliśmy w kierunku Kal i Koritnicy.
Ale jak tylko tam dotarliśmy, austriacka artyleria zaczęła dokuczać Włochom.
Nasza ciężarówka przypadkowo znalazła się pod ostrzałem artyleryjskim.
W zamieszaniu kierowca zjechał do rowu, gdzie utknęliśmy.
Szybko wyskoczyliśmy z ciężarówki z naszymi bagażami.
Na szczęście inna ciężarówka podjechała za nami, załadowała nas i zawiozła do Srednji Log.

Kolejka elektryczna już tam czekała, a my pojechaliśmy dalej do Rabelj.
Tamtejszy szyb ma około 230 metrów głębokości.
Dźwig wciągnął nas na górę i około pierwszej w nocy byliśmy w Rablje, gdzie panowała ciemność z powodu włoskiego ostrzału.

Najpierw poszliśmy do piekarni, gdzie dostaliśmy świeży chleb.
Na drodze nie było nikogo.
Wszystko było zamknięte.
W końcu zobaczyliśmy światełko w pobliżu domu.
Kiedy tam dotarliśmy, zobaczyliśmy, że przed domem stoi strażnik wojskowy, który zasalutował nam, gdy weszliśmy, myśląc, że tam należymy.
Weszliśmy do dość dużego pokoju, pięknie oświetlonego, z długim stołem pośrodku, który był wypełniony wszelkiego rodzaju jedzeniem i piciem.
Ale nigdzie nie było żywej duszy.
Poczęstowaliśmy się wszystkimi przysmakami, a na koniec wypiliśmy po drinku.
Potem położyliśmy się i zasnęliśmy.
Nigdy nie wystawiliśmy nikomu rachunku za tę usługę.

Ciężarówka zabrała nas następnie na stację w Trbižu, a stamtąd pojechaliśmy pociągiem do Kranjskiej Gory, gdzie zgłosiliśmy się do dowództwa.
W Kranjskiej Gorze dowiedzieliśmy się, że lawina spowodowała również wiele zniszczeń po tej stronie, ale nie ma jeszcze dokładnych informacji, ponieważ nikt nie był na Vršiču po katastrofie.
W międzyczasie ustalono jednak, że całkowita liczba zabitych więźniów wynosi 110, oprócz 6 lub 7 strażników.
Były to oficjalne dane w tamtym czasie, ale zostały one zgłoszone w tajemnicy do wyższych dowództw, a cywile byli trzymani w niewiedzy.

Dowództwo w Kranjskiej Gorze opróżniło wszystkie budynki aż do Vršiča, a w budynkach i koszarach nie było już nikogo.
Rosjanie byli tak spanikowani, że komandosi niemal zaczęli zdawać sobie sprawę, że nie będą w stanie wiele zrobić, aby im pomóc.
Żołnierze i ich oficerowie byli nie mniej przerażeni.
Wszyscy chcieli uciec, nawet na front, byle dalej od tych przeklętych lawin.

Wszyscy czekaliśmy więc w Kranjskiej Gorze na dalsze rozkazy.
W dniu 3.
3 kwietnia otrzymałem rozkaz od podpułkownika Rimla (już wtedy posuwającego się naprzód), aby udać się z 25 jeńcami do chaty Vossa i rozpocząć kopanie drogi, aby jak najszybciej przywrócić ruch.
Poszedłem więc z jeńcami do Mochila, gdzie chciałem ich zakwaterować w barakach, które tam jeszcze pozostały nietknięte.
Teraz nie było już więźniów, wszyscy zniknęli jak kamfora.
Rozglądam się, żeby zobaczyć, dokąd poszli, i widzę dziurę w śniegu.
Spoglądam w dół i widzę tylko podeszwy stóp więźniów.
Więźniowie byli skuleni w otworach implantacyjnych pieca wojskowego, który był nadal nienaruszony i całkowicie pokryty śniegiem.
Piec był pełen pieczonego chleba, którego zapach czuli więźniowie.
Pozostawiłem ich, by skubali go do woli, a oni wydawali się zadowoleni.
Powiedzieli “Hljeb harasho”, mimo że chleb miał już ponad trzy tygodnie.

Potem, w kolejnych dniach, przybyło za mną więcej więźniów, oficerów i inżynierów i zaczęliśmy kopać drogę.
Zostałem wyznaczony przez komandosów na proroka pogody z powodu lawin.
Przydzielono mi również porucznika, który pochodził z Tyrolu i, jak twierdził, dobrze znał góry i warunki śniegowe.
Chodziliśmy razem i patrzyliśmy na pola lawinowe i tamtejsze szczyty.
Porucznik uważał, że najbardziej niebezpieczne były zaspy na Mojstrovce, które były ogromne.
Tak więc moje przypuszczenie, że lawina została uruchomiona w kierunku domu Tičara, okazało się błędne, ponieważ głazy wciąż wisiały na Mojstrovce, o czym powiedziałem porucznikowi.
Powiedział, że wkrótce to wyjaśni, abyśmy byli bezpieczni.
Rzeczywiście, dwa dni później mieliśmy dwa działa 75 mm i porucznik zaczął strzelać do zwałów śniegu na Mojstrovce, najpierw granatami, ale ponieważ nic nie trafiało, zaczął strzelać odłamkami, ale nawet z nimi nie było sukcesu.
Posłał ponad 50 strzałów w kierunku Mojstrovki, ale bez powodzenia.
Wtedy zacząłem wątpić, czy huk lub krzyk może wywołać lawinę w górach.
Kiedy zobaczył, że jego wysiłki są bezowocne, przestał strzelać.
W międzyczasie trwało odśnieżanie.
Zwróciłem uwagę porucznikowi, że główna lawina (Grundlavine), która zwykle schodziła ze Slemeno każdego roku, jeszcze nie nadeszła.
Odpowiedział, że nie jest to niebezpieczne i nie możemy się martwić, ale wyraziłem swoje wątpliwości.
Wszyscy zatrzymaliśmy się w chacie Vossa.
Wśród innych oficerów był porucznik, czeski Niemiec, który dosłownie szalał w nocy, ponieważ bał się lawin i zakłócał sen nam wszystkim, którzy byliśmy w chacie.

W tym czasie na przełęczy Vršič znajdowała się stajnia z 7 szlachetnymi końmi, które były własnością oficerów z domu Tičar i Vosshiitta.
Rozkazano nam zabrać te konie do Močilo, a stamtąd do Kranjskiej Gory.
Próbowaliśmy wszystkich możliwych sposobów, ale na nic się to zdało, ponieważ koniom groziło połamanie nóg, ponieważ padał śnieg.
Nikomu nie przychodziło do głowy nic sensownego.
Był jeszcze służący, który pilnował koni.
Tam też nie było lawiny.

Jednak kapral, który w swoim życiu miał do czynienia z końmi, dowiedział się o naszych problemach w Kranjskiej Gorze i zaoferował, że uratuje konie.
Przyszedł do chaty Vossa i zabrał ze sobą kilku więźniów i spódnice namiotowe.
Na górze powalił każdego konia na ziemię, związał wszystkie cztery nogi razem i owinął je w namiotową spódnicę.
Następnie popchnął go jak sanki przez śnieg w kierunku Mochil, gdzie złapaliśmy konia, rozwiązaliśmy jego nogi i w ten sposób uratowaliśmy wszystkie 7 koni.

Wszystko wskazywało na to, że droga rzeczywiście zostanie odblokowana i przywrócona do ruchu.
Ale po raz kolejny lawina wywróciła wszystko do góry nogami.
Pewnej nocy, kiedy wszyscy poszliśmy spać, o wpół do dwunastej, nad chatą Vossa rozległo się straszne dudnienie i bębnienie.
Oficerowie w swoich pokojach zaczęli krzyczeć i przybiegli na wpół ubrani do jadalni, pytając, o co chodzi, ponieważ ziemia się trzęsła i chata też się trzęsła.
Z grzbietu schodziła potężna lawina.
Ryczała i grzmiała przez chwilę, a potem wszystko ucichło.
Chacie nic się nie stało.

Następnego ranka zobaczyliśmy efekt tej lawiny.
Ogromne masy śniegu piętrzyły się prawie do szczytu wzgórza, na którym stała Vosshutte.
Nie było śladu po dachach chroniących przed lawiną.
Wszystko zostało zmiecione do wąwozu poniżej chaty Vossa i dalej do Suchej Pishenki.
Te mocne drewniane słupy, które były połączone żelazem, były połamane jak zapałki, wyrwane z ziemi.
Wyglądało to tak, jakby wszystko było z papieru.

Zgłosiliśmy sprawę do dowództwa w Kranjskiej Gorze.
Cały zespół techniczny, w tym Rosjanie, był całkowicie zdemoralizowany, więc dowództwo uznało, że najlepiej będzie się przenieść.
Zostaliśmy w Kranjskiej Gorze przez jakiś czas.
Następnie zostaliśmy przewiezieni do Południowego Tyrolu na front.

Jest to historia drogi przez Vršič, która powinna być nazywana “rosyjską drogą”, ponieważ została zbudowana przez Rosjan.
Wymagała ona wielu cierpień i ofiar z rosyjskich jeńców.
Liczby nigdy nie były znane, ponieważ komandosi trzymali je w ścisłej tajemnicy, ale według mojej własnej oceny, co najmniej 10 000 Rosjan oddało życie na drodze Vršič.

History journal about how the Russian road was built during the war.

Ponieważ minęła 40. rocznica tego cierpienia, słuszne jest, aby pamięć o nim została odpowiednio przywrócona.

Ze względu na ogromną ilość drewna użytego do budowy drogi i fakt, że było ono cięte w dowolnym miejscu, lawiny były jeszcze bardziej gwałtowne w następnym roku.
Lawina zabrała “Schuttbarake” i jego willę, zabrała także osadę Zakotnik.

W następnym roku komando wojskowe walczyło z lawinami, budując drogę przez Vršič po lewej stronie obecnej drogi, ale to również nie zadziałało.

Ponieważ po I wojnie światowej połowa drogi została przekazana Włochom, a połowa Jugosławii, straciła ona wiele na znaczeniu, ponieważ nie była przejezdna.
Jednak Włosi wykonali świetną robotę, naprawiając i konsolidując swoją część drogi, podczas gdy część jugosłowiańska została całkowicie zaniedbana.

Obecna Jugosławia zaczęła dbać o tę część drogi, co należy przyjąć z zadowoleniem.

Po pierwszej wojnie światowej, w 1920 roku po raz pierwszy przeszedłem przez Vršič, do źródła rzeki Shoca.
Pewien Włoch przepuścił mnie przez siodło za garść papierosów.
Potem jeszcze kilka razy przyjeżdżałem do Trydentu, gdzie ludzie dobrze mnie znali.
Zwykle jechałem przez Predil, do Bovec, a potem do Trydentu.
Teraz jeżdżę do Trydentu przez Vršič każdego roku, nawet dwa razy, ponieważ jest to dla mnie najpiękniejsza część Słowenii.
Nadal uwielbiam rozmawiać z mieszkańcami Trydentu.

Źródło: https://vrsic.livejournal.com/2537.html

Darmowa wysyłka przy zamówieniach powyżej 40 
Send this to a friend